Kiedy blisko dwa miesiące temu trwał festiwal w licytowaniu „kto da więcej” na rynku ropy, zwracałem uwagę na realną wycenę skutków amerykańskich sankcji oraz kwestię rosnących zapasów „czarnego złota” w USA. Dziś, kiedy cena zanurkowała o ponad 17 USD (w przypadku gatunku WTI), przebijając dawno nie widziany poziom 60 USD za baryłkę, należy mieć świadomość, jakie czynniki mogą ponownie odwrócić kierunek.

Jak co środę, departament energii USA podał dane odnośnie zapasów ropy naftowej w USA. W ubiegłym tygodniu wzrosły one po raz kolejny, tym razem o 5,78 mln baryłek, a to więcej o ponad 2,5 miliona od oczekiwań analityków. Tym razem wrosły również zapasy paliw. Odnotowano również znaczący wrost produkcji ropy w Stanach Zjednoczonych – do 11,6 mln baryłek dziennie. To istotna informacja w kontekście ostatnich obaw o ograniczenia infrastrukturalne (mała przepustowość rurociągów), które mogą spowodować chwilową stagnację produkcji. Tymczasem, daleko od pól Permian sąd federalny zablokował inwestycję Keystone XL. Plan zakładał budowę rurociągu o długości 1,200 mil, który pozwoliłby transportować 800,000 baryłek dziennie ze stanu Alberta w Kanadzie prosto do rafinerii w zatoce Meksykańskiej. Administracja prezydenta Obamy zablokowała rurociąg, twierdząc, że może mieć negatywny wpływ na zmiany klimatyczne, jednak już dwa dni po objęciu stanowiska, Donald Trump podpisał decyzję o udzieleniu pozwolenia na jego budowę.
Bloomberg sugeruje, iż na spotkaniu OPEC+, które będzie mieć miejsce w ten weekend mogą paść pierwsze sugestie zmniejszenia produkcji. Eksperci zwracają uwagę, że Arabia Saudyjska decydowała się w ostatnich latach dwukrotnie na zwiększenie produkcji (w 2015 i 2016 roku) po czym ponownie ją obniżała w obliczu rosnących zapasów. Taką możliwość zdają się potwierdzać słowa Alexandera Loseva, dyrektora generalnego Sputnik Asset Management, który również w rozmowie z Bloomberg stwierdził, że zmniejszenie wydobycia może w rzeczywistości działać na korzyść rosyjskich producentów.